lipca 11, 2017

Małgorzata Książkiewicz – Dziewczyna z karabinem.

Małgorzata Książkiewicz – Kubka


Artykuł red. Andrzeja Flügela zamieszczony w Gazecie Lubuskiej o Małgorzacie Książkiewicz – Kubka – brązowej medalistce olimpijskiej z Barcelony.

Po prostu przypadek.

Jak trafiłam do strzelectwa? Był to po prostu przypadek. W mojej szkole, SP-14, trener Stanisław Marucha, przeprowadzał nabór do sekcji. Razem z całą paczką kolegów pojawiłam się na treningu. Był rok 1980. Już podczas pierwszych testów wypadłam ku swemu zaskoczeniu, dobrze, wręcz rewelacyjnie. Później przyszły pierwsze sprawdziany, zawody. Uzyskałam dobre wyniki i zachęciłam się do tego sportu, choć wcześniej chyba nie myślałam o karierze. Mój pierwszy start w oficjalnych zawodach miał miejsce w ówczesnej NRD. Wygrałam tam trzy konkurencje: karabinek pneumatyczny 40 strzałów, karabinek małokalibrowy 3x20 strzałów i 60 strzałów leżąc. Później ze startu na start biłam rekordy życiowe. Było to fajne i mobilizujące. Od kiedy zaczęłam wyjeżdżać, opuszczać szkołę, a uczyłam się w III LO, moi rodzice zaczęli trochę narzekać. Nawet interweniowali u trenera. Na szczęście wspólnie przełamaliśmy ich opory.

Pokonać nudę


Mój pierwszy znaczący sukces? Chyba medal mistrzostw Polski seniorek, który wywalczyłam będąc jeszcze juniorką, w 1986 roku. Oczywiście do tej pory stawałam już na pudle w mistrzostwach młodziczek i juniorek, ale ten był to pierwszy i tak poważny medal. Już wtedy chyba wiedziałam, że strzelectwo będzie tym, z czym chcę się związać na długie lata. To nie była łatwa decyzja. Prawda jest taka: trening strzelecki jest straszliwie nudny. Trzeba przede wszystkim pokonać nudę, być cierpliwym i do znudzenia powtarzać to samo. Kto wytrwa i ma talent, może marzyć o sukcesach. Jeżeli jest inaczej, lepiej sobie dać z tym spokój. Po maturze miałam trzyletnią przerwę, później podjęłam studia na wrocławskiej AWF, które ukończyłam. Oczywiście specjalizację strzelectwo i jestem dyplomowanym trenerem. Nie pracuję jednak w zawodzie.

Zadecydował ostatni strzał

O powodzeniu w strzelectwie musi zadecydować wiele czynników: dzień, dyspozycja, wytrenowanie. Wszystko to skupia się na raz. Powiem szczerze, że nie liczyłam na medal w Barcelonie. Przed olimpiadą, na zgrupowaniu miałam wielkie kłopoty z postawą klęczącą. Dzień przed startem też było fatalnie. Na tarczy była przysłowiowa „maniana” i wspólnie z trenerem Andrzejem Kijowskim postanowiliśmy, że nie ma sensu dalej strzelać, bo robiliśmy to do znudzenia. Trzeba przespać noc, stanąć na strzelnicy, skoncentrować się i walczyć. Udało się. W pozycji klęczącej strzeliłam 199 pkt. na 200! Po prostu rewelacja. Tylko dwa razy udało mi się powtórzyć ten wynik. W konkurencji 3x20 strzałów, w eliminacjach pobiłam swój rekord życiowy z 585 punktami. Do finału wchodziłam jako druga. Prowadziła Amerykanka, a trzecia była Bułgarka Nonka Matowa. Przez cały finał byłam druga, przez moment nawet pierwsza. O tym, że zdobyłam brąz zadecydował ostatni strzał. Wcale nie był zły – 8,9, ale Matowa strzeliła 9,8 i wyprzedziła mnie.

Coś wspaniałego.

Czy wiedziałam, że jest dobrze? W trakcie strzelania nie bardzo miałam możliwości żeby kontrolować na którym jestem miejscu i nie orientowałam się do końca jak jest. Miałam świadomość, że chyba dobrze. O tym, że muszę być na podium poznałam po radości polskiej ekipy, a przede wszystkim mojego ówczesnego chłopaka, dziś męża Jacka Kubki, który też startował na tych igrzyskach. Później wszyscy rzucili się na mnie krzycząc: masz medal! To coś wspaniałego i nie do opisania. Strzelectwo nie jest zbyt popularnym sportem. Dzięki Barcelonie w jednej chwili stałam się znaną zawodniczką. Do moich rodziców dzwonili dziennikarze z centralnych gazet, oni udzielali im wywiadów, opowiadali o mnie i o początkach kariery. Trener Stanisław Marucha usłyszał o moim medalu na działce, kiedy zbierał wiśnie. Rzucił robotę, przybiegł do domu. On też zbierał gratulacje i odpowiadał na mnóstwo pytań. To zainteresowanie mediów sprawiło, że doznałam lekkiego szoku.

Policjantka na strzelnicy.

Od 1989 roku jestem policjantką. Pracuję w wydziale pozwoleń na broń, jestem w stopniu starszego sierżanta sztabowego. Przez pierwsze trzy lata, podobnie jak większość sportowców w klubach gwardyjskich, tylko trenowałam. Od 1992 roku miałam taki układ, że pracowałam cztery godziny, a kolejne cztery trenowałam, od kilku lat pracuję już w pełnym wymiarze. Jestem zadowolona z tego co robię. Mamy świetny i dobrze rozumiejący się zespół. Ucieszyłam się kiedy uchwalono dożywotnie stypendia dla medalistów olimpijskich. To fajna sprawa i te pieniądze każdemu z nas się przydadzą. Jeszcze ich nie dostaję, bo trzeba zakończyć karierę i mieć ukończone 35 lat.

Mit celnego oka


Co jest najważniejsze w strzelectwie? Obalam mit celnego oka, czy znakomitego wzroku. Przecież ja noszę okulary i w czasie zawodów używam okularów strzeleckich. Najważniejsza obok talentu jest wytrwałość. Najgorsze są początki, a taki „suchy” trening może każdego adepta wykończyć. Kiedy się przez to przebrnie, to już jest z górki. Czy w strzelectwie zdarzają się faule? Pewnie. Oczywiście nie fizyczne. Często jest to jakiś złośliwy komentarz z sąsiedniego stanowiska, szczególnie podczas zmiany postawy przy strzelaniu, albo głośne omawianie tego kto jak strzelił. Wprawdzie są stopery w uszach, ale słychać. Stanowiska są bardzo blisko. Zdarzają się też chrząkania, czy stąpanie po skrzypiącej podłodze. Można się jednak do tych, w sumie drobnych utrudnień przyzwyczaić. Czy słyszałam o wódce jaką czasem aplikują sobie strzelcy by poprawić celność? Słyszałam. Przyznam, że chciałam kiedyś zobaczyć jak to jest z takim małym wspomaganiem, ale do końca kariery w sumie nie spróbowałam.


Wcale mi nie żal.

Co najbardziej lubię oprócz strzelectwa? Męża oczywiście. Tak na poważnie to nie mogę narzekać. Mam dobrą pracę. Mąż prowadzi firmę, mamy mieszkanie, jesteśmy urządzeni. Można powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Czy nie żal mi było kończyć kariery? Nie, to była świadoma decyzja. Wprawdzie po Barcelonie, w Atlancie uplasowałam się na odległym miejscu, ale przecież zajmowałam jeszcze wysokie lokaty w Pucharze Świata, zdobywałam medale mistrzostw Polski. Miałam jednak już dość. Byłam na strzelnicy prawie 20 lat. Bardzo szybko, zaraz na początku kariery, znalazłam się w kadrze. Najpierw juniorskiej, później seniorskiej. Reprezentantką Polski byłam w sumie do końca i można powiedzieć, że sama z niej zrezygnowałam. Nie liczyłam zdobytych medali. Jest ich kilkadziesiąt. Jak wspominam to wszystko? To był fajny czas. Zdobyłam medal olimpijski, zwiedziłam pół świata. Wybierano mnie do złotej dziesiątki sportowców plebiscytu województwa, a raz w 1994 roku wygrałam go.

Wreszcie mieć czas.

Decyzja by odejść narastała we mnie. Zawsze uważałam, że sport powinien być pewnym etapem w życiu. Najważniejsza jest świadomość, by wiedzieć kiedy odejść. Ten moment nadszedł. W ubiegłym roku zdobyłam jeszcze złoty medal mistrzostw Polski, uzyskałam dobry wynik, wygrałam z Renatą Mauer i postanowiłam, że skończę karierę w dobrej dyspozycji sportowej. Zupełnie nieźle się czuję nie trenując. Kiedy przestałam chodzić na zajęcia to był piękny czas. Ile mam wolnego. Mogę robić co chcę, ćwiczyć w fitness klubie, wyjechać gdzieś z mężem, iść na imprezę. To wspaniałe po tylu latach treningowego reżimu. Zawsze trening był dla mnie najważniejszą częścią dnia. Teraz cudowne jest odkrywać czas na nowo.

Pyta pan czy wrócę na strzelnicę jako trener? Na razie o tym nie myślę. Ale kiedyś, kto wie?
Copyright © ZKS Gwardia historia , Blogger